Z szacunkiem do muzyki. "Straszny dwór" Krystyny Jandy [RECENZJA]
Niecodzienna okazja, wielkie nazwiska i fenomenalna muzyka – Teatr Wielki w Łodzi jest już po premierze "Strasznego dworu" w reżyserii Krystyny Jandy.

Z okazji 60-lecia istnienia łódzkiej sceny operowej wystawiono dzieło, które właśnie w 1954 roku dało początek Teatrowi Wielkiemu. "Straszny dwór" Stanisława Moniuszki z librettem Jana Chęcińskiego wyreżyserowała – debiutująca w tej roli na deskach opery - Krystyna Janda. O stronę muzyczną zadbał Piotr Wajrak.
Krystyna Janda debiutuje w operze
Twórcy łódzkiej inscenizacji, co cieszy, nie poddali się tak powszechnemu trendowi współczesnego teatru i zaproponowali tradycyjną inscenizację. Nad sceną zawisło hasło „Boże, zbaw Polskę”, a kurtyna mieniła się narodowymi barwami. Klasyczne stroje (odpowiadała za nie francuska kostiumografka Dorota Roqueplo), naturalistyczna scenografia (autorstwa Magdaleny Maciejewskiej), wszystko utrzymane w stonowanych szarościach i bielach podkreślało klimat stycznia 1863 roku, do którego przeniesiono akcję opery (to jedyna zmiana w odniesieniu do libretta).
Scenicznego smaczku dodawały: malownicza zimowa sceneria z padającym śniegiem, dziecięca energia i…. pies, który rozbudził dyskusję wśród publiczności. W przerwach nieraz zadawali sobie pytanie - czy on naprawdę jest żywy?
Na tym tle zaprezentowali się soliści i goście Teatru Wielkiego. Nie sposób nie zauważyć pełnego wigoru, obdarzonego mocnym, charakterystycznym głosem Dominika Sutowicza - tenora, który wystąpił w partii Stefana. Zaczarował publiczność między innymi słynną Arią z Kurantem. Uwodziła również Małgorzata Walewska jako Cześnikowa, która kunszt wykonawczy połączyła z zadziorną i dowcipną kreacją aktorską. Uśmiech wywołała między innymi śpiewając „Będziesz miał prześliczną żonę…”.
Operowe przeboje
Te dominujące solowe prezentacje sprawiły jednak, że niedosyt pozostawiły partie chóru. Zarówno żeńska „Spod Igiełek, kwiaty rosną” (choć Olga Maroszek jako starsza niewiasta świetnie poradziła sobie z niewygodnym rejestrem), jak i finałowy Mazur - wypadły dość blado.
Ostatnia sekwencja była jedyną, podczas której scena rozbłysła feerią barw za sprawą tancerzy baletu. Szkoda tylko, że właśnie wtedy zabrakło ekspresji chóru, który przecież sam zachęcał – „Hej, zagrajcie siarczyście”. Szczęśliwie impetu dodała orkiestra.
Bo „Straszny dwór” to przede wszystkim niezwykła, przesiąknięta polskim duchem i tanecznym rytmem muzyka. Połączenie cech romantycznych i komediowych, wypromowało nie jeden operowy przebój. Kto z nas nie zanuci „Ten zegar stary….”, czy „Któraż to która, tej ziemi córa…”? Łódzki zespół pod wodzą Krystyny Jandy przygotował świadomą inscenizację - pełną szacunku i uznania do dzieła Moniuszki. Warto ją usłyszeć i przy okazji zobaczyć.